Dzieci urodzone przed stoma laty mogły uchodzić za szczęśliwe. Były pierwszymi, które przyszły na świat i dorastały w wolnej Polsce. Okrutny los jednak sprawił, że u progu dorosłości zostały zmuszone do służby we wrogim mundurze, pod sztandarem ciemiężycieli swej Ojczyzny. Obchodząc jubileusz stulecia odzyskania niepodległości przez Ziemię Supraską, pamiętajmy także o nich i ofierze jaką ponieśli.


    17 września 1939 r. Tragiczna data, która tak wiele zmieniła w dziejach naszego kraju i jego mieszkańców. Tego dnia Stalin, wydając rozkaz ataku na Polskę, rozpoczął budowę swego komunistycznego imperium. Proces wchłonięcia Kresów Wschodnich można podzielić na trzy etapy. Pierwszorzędnym celem było pokonanie polskiej armii, co zajęło niespełna dwa tygodnie. Następnie w październiku w atmosferze bezwzględnego terroru odbyły się wybory, w wyniku których cały podbity obszar formalnie włączono w skład ZSRR. Ostatnim była tzw. paszportyzacja. Otóż 29 listopada wszystkim mieszkańcom odgórnie nadano sowieckie obywatelstwo. W ten sposób zaszła rzecz bez precedensu: w jeden dzień kilkanaście milionów ludzi zmieniło swą przynależność narodową! Nie chroniło to w żaden sposób przed represjami, bo więzienia nadal zapełniały się w zastraszającym tempie, a już w lutym 1940 r. odbyła się pierwsza, masowa deportacja Polaków na Syberię i do Kazachstanu. Korzyści więc były raczej niewielkie, natomiast  konsekwencje – bardzo poważne.
    W 1940 r. na umęczone społeczeństwo spadł kolejny cios. Wśród licznych obowiązków, jakie ciążyły na sowieckich obywatelach, była służba w Armii Czerwonej. Każdy młody mężczyzna po ukończeniu 18 roku życia musiał stawić się na komisję poborową, gdzie oceniano, czy może dostąpić tego „zaszczytu”. Komuniści bardzo dbali, by proces rekrutacji przebiegał w jak najuroczystszej atmosferze. Na przybywających czekały pięknie wystrojone lokale, kwiaty, muzyka, wzniosłe hasła. W prasie ukazywały się też liczne, wyłącznie pozytywne świadectwa osób, które zostały przyjęte do sowieckiego wojska, jak np. taka oto wypowiedź niejakiego A. Gryboka z Białegostoku:
    „W pamięci mojej wiele pozostało wspomnień z przeklętych dni w byłej polskiej armii. 2 lata znosić musiałem pogardliwy stosunek, znęcanie się nade mną i kpiny polskich oficerów. (...) Wszystko to minęło na zawsze. Czerwona Armia jest najsprawiedliwszą armią na świecie. Dyscyplina w niej wynika ze świadomego stosunku do swych obowiązków. Przekonałem się osobiście o zaletach naszej kochanej Czerwonej Armii [gdy] służyłem w niej przez miesiąc podczas ćwiczeń. Nasi poborowi z roku 1940 to szczęśliwi ludzie. Idą do armii, by służyć swej sowieckiej ojczyźnie.”
    Być może niektórzy fanatyczni komuniści traktowali ZSRR jak prawdziwą ojczyznę, lecz dla większości Polaków było to po prostu największe więzienie świata, do którego zostali zagnani wbrew swej woli. Opór nie wchodził jednak w grę. Młodzi ludzie musieli przywdziać znienawidzony mundur z czerwoną gwiazdką na czapce, by nie narazić rodzin na następne represje. Pobór odbył się w trzech rzutach tj. wiosną i jesienią 1940 r. oraz wiosną 1941 r., tuż przed wybuchem wojny niemiecko – sowieckiej. Ogółem do Armii Czerwonej trafiło ok. 150 tys. mieszkańców Kresów urodzonych w latach 1918 – 1920. Smutną ironią losu jest zatem, że ci, którzy przyszli na świat w momencie, gdy Polska odpierała bolszewicką nawałę, musieli potem służyć w wojsku swego najzacieklejszego nieprzyjaciela. Wśród nich byli też chłopcy z naszych okolic m.in. Władysław Furmankiewicz, Leonard Groman, Wacław Lebiedziński, Władysław Karczewski, Władysław Klepacki, Stanisław Rutkowski i Henryk Szczęsnowicz z Supraśla, Stanisław Wudarczyk z Henrykowa, Włodzimierz Pyżewski z Ogrodniczek czy Władysław Karpowicz z Karakul. Wszystkich wcielono do jednostek stacjonujących w głębi Rosji: w Briańsku, Nowoczerkasku, Kalininie. Natomiast w tym samym czasie do Supraśla sprowadzono garnizon czerwonoarmistów z spod Uralu. Stalin lubował się w deportacjach ciemiężonych narodów po całym, ogromnym obszarze ZSRR i jak widać nie ominęło to także jego żołnierzy.

                                                               Stanisław Rutkowski i Leonard Groman

Stanisław Rutkowski i Leonard Groman


    Polacy nie cieszyli się estymą innych sołdatów. Sowieci przez lata mieli wbijane do głów hasła o wrogiej, „pańskiej” Polsce, trudno więc było nagle przekonać ich, że od teraz mają traktować Polaków jak równych sobie i walczyć z nimi ramię w ramię, a nie przeciwko nim. Oddajmy głos jednemu z poborowych, białostoczaninowi Czesławowi Muklewiczowi (jego ojciec pracował w supraskiej fabryce):
    „Jak brali nas [w 1941 r.] do wojska, gdy ładowali pod tunelem na stacji koło magazynów na ul. Sienkiewicza koło wiaduktu, to jak zaśpiewaliśmy »Nie rzucim ziemi skąd nasz ród« to aż wagony zatrzęsły się. Im to oczywiście nie podobało się, a ludzie machali do nas rękami. Ludzi było sporo, bo to w dzień było. Zabrali nas wtedy z 2 tys. chłopaków z Białegostoku i okolic. (...) Razem ze mną poszli Edward Boratyński [z Wygody] i Łoszyn. (...) Zawieźli nas za Charków, do Czigujewa. Pamiętam, że na ćwiczeniach jeden z Ruskich powiedział do chłopaka »Polacka morda«. Edek nie wytrzymał, był przecież z Wygody, a to zobowiązuje, i walnął go w mordę. Sowiet rozłożył się jak długi, a jego kumple rzucili się do nas i chcieli się bić, na szczęście do tego nie doszło. Zaraz po zajściu zrobili zebranie i politruk mówi: »Kto kogo nazwie po nacji to od razu dostanie rok więzienia.«”
    Obraz Armii Czerwonej, jaki zapamiętano z września 1939 r., nie był budujący. Bieda, głód i problemy z higieną stanowiły nieodłączne towarzystwo żołnierzy Stalina. Tym niemniej służba pod czerwonym sztandarem nie byłaby tak uciążliwa, gdyby nie nieustanna inwigilacja. NKWD doskonale zdawało sobie sprawę, że rekruci z Kresów w przeważającej większości nie kochali nowej, sowieckiej ojczyzny i gdyby tylko mogli, to bez wahania zwróciliby przeciwko niej karabiny, by zemścić się za gehennę jaką im zgotowano. Normą stały się więc ciągłe kontrole, nocne przesłuchania oraz wszędobylska obecność donosicieli, próbujących wyłowić najmniejsze oznaki niezadowolenia. Jeden z naszych rodaków pisał:
    „Żołnierz ruski na każdym kroku śledził każdy ruch każdego Polaka. Jak tylko co zauważy, zaraz melduje politrukowi, że Polak modli się itd. Podczas mej służby (…) ciągle byłem budzony w nocy i wołany na badania: jak żyłem w Polsce i co robiłem, czym ojciec był [z zawodu] i w jakim usposobieniu była ludność polska, kiedy wojska krasnej armii wkroczyły do Polski. Służąc w wojsku rozmawiałem z różnymi ludźmi, jedni mówili, że naród polski żył w ziemiankach, a ja się kłóciłem, że to nieprawda, [inni zaś twierdzili], że polskie tanki są z dykty.”
    Gdy w czerwcu 1941 r. Niemcy uderzyły na Sowietów, sytuacja Polaków znacznie się pogorszyła. Część trafiła na front, zmuszona do walki za obcą sprawę. Inni, uznani za potencjalnych wrogów ZSRR, zostali aresztowani. Wyglądało to przeważnie w ten sposób, że żołnierza nagle wywoływano do sztabu i odtąd słuch po nim ginął. Taki los spotkał Szczęsnowicza i Lebiedzińskiego. Obaj byli przedwojennymi harcerzami, mocno zaangażowanymi w działalność patriotyczną, której nie zaprzestali pomimo nastania sowieckiej okupacji. Według jednej z wersji trafili na celownik NKWD jeszcze przed pójściem do armii za złożenie kwiatów na mogile polskiego żołnierza, według innej – za posługiwanie się harcerskim szyfrem w listach wysyłanych do kolegów w Supraślu. W każdym razie od lata 1941 r. nie dali już znaku życia i nikt nie wiedział, co z nimi się stało.

Waclaw L

Wacław Lebiedziński


    W lipcu 1941 r. sowieckie władze ogłosiły amnestię dla polskich obywateli. Zwalniali z więzień i łagrów, wędrowali na południe, by wstąpić do Armii Andersa. Ci, którzy nie zdążyli, przeważnie zasilili szeregi Armii Berlinga, walczącej u boku Armii Czerwonej. Potem przeszli cały szlak bojowy od Lenino do Berlina. Tragiczny koniec miała żołnierska epopeja Stanisława Rutkowskiego: udało mu się co prawda zamienić sowiecki mundur na polski (choć z orzełkiem bez korony), ale zginął w ostatnich dniach wojny, w maju 1945 r. Do grona szczęśliwców, którym udało się przetrwać zmagania na froncie i wrócić w rodzinne strony należeli m.in. Furmankiewicz, Wudarczyk i Karpowicz. Natomiast Władysław Klepacki  powrócił do Polski dopiero w 1955 r.
    Los Szczęsnowicza i Lebiedzińskiego pozostawał zagadką przez długie lata. Tajemnica wyjaśniła się po upadku stalinizmu, gdy rodzina Wacława otrzymała list od jego (niestety niepodpisanego) kolegi z Janowa Lubelskiego. Młodzieńcy zostali osądzeni pod typowym dla sowieckiego reżimu zarzutem szpiegostwa. Henryk Szczęsnowicz otrzymał karę śmierci. Wyrok wykonano tuż przed ogłoszeniem amnestii. Lebiedziński w drodze „łaski” dostał dożywocie. W fatalnych warunkach więziennych rychło zachorował na zapalenie płuc, które zostało zlekceważone przez strażników. Choroba zniszczyła wycieńczony organizm. Wacław Lebiedziński nigdy już nie doczekał wolności, umierając w osamotnieniu gdzieś w głębi sowieckiego piekła, do którego wtrącono go tylko za to, że był Polakiem.
    Świętując kolejne rocznice wyzwolenia naszej Ojczyzny spod jarzma zaborców pamiętajmy w modlitwach o tragedii, jaka spotkała dzieci niepodległości.

ADAM ZABŁOCKI
Autor przygotowuje publikację "Cień czerwonej gwiazdy. Tajna historia Ziemi Supraskiej 1944 – 1956"

Kalendarium

 Luty 2020 
PnWtŚrCzPtSoN
     12
3456789
10111213141516
17181920212223
242526272829 

Transmisja Sesji Rady Miasta

Newsletter

Chcesz być dobrze poinformowany? Zapisz się.